2 tygodnie temu:

 Wyszło na jaw, że donosy pisemne i telefoniczne na policję robiła Jabowa i jej koleżanki, jak się nazywają z Elity, bo plebs bawi się przy ognisku. Po to, żeby nie prowadzić biwaku, niby nie z ich winy tylko kogoś innego, a wcześniej zebrać odpowiednią kwotę na opłaty.

  miesiąc temu:

 Współwłaścicielka klubu muzycznego dostała zakaz wstępu do kolejnego klubu. Tola jeździ do innych miast, bo w Warszawie jest już spalona. Dotykała w tym klubie chłopców za krocze i pokaż co tam masz mówiła, jak to ona. A że jest już stara i obleśna, to do klubu bana dostała.

  maj 2016:

 Wyszło na jaw, że Jabowa wypowiedziała umowę w Leśnictwie już we wrześniu i od dawna nie jest właścicielem polany. Cicho siedzi, bo na ostatnim biwaku czynsz podniosła i dużo kasy nazbierała, niby na opłatę za pole i nowy pomost. Ma chytry plan powiedzieć w czerwcu, że Leśnictwo dostało kolejne anonimy i zabrało polanę, a on nic nie mógł zrobić i biwaku niebędzie. Taka to złodziejka powiedziała osoba bliska źródła Jabowej.

  kwiecień 2016:

 Dwie ciotki wpadły na istnie szatański pomysł. Informatyczka i łysa fryzjerka, ta co kozę w programie kulinarnym wydoiła, tak chciała zaistnieć, a że dorabiała sobie w telewizji i czesała różne celebrytki. To jak je czesała, ta druga informatyczna prywatne fotki z laptopa skopiowała. Potem te fotki do brukowca obchnęły. Sprawa szybko wyszła. Teraz Huberowa i Michałowa ukrywają się na wyspie w ciepłym kraju, tylko, że kaska kończy się i trzeba wrócić. Jak wrócić, to puszka je raczej nie minie.

  marzec 2016:

 Umiera kolejna osoba z biwaku. Oficjalnie Marianna miał atak, ale wszyscy wiedzą na co umierają osoby z biwaku .

  styczeń 2016:

 Zgłaszają się kolejne osoby zarażone na biwaku, to już mała epidemia. Kolejne osoby zostają usunięte z grupy BIWAKOBYLCY na fb, Jabowa znów szaleje, bo ktoś jej prawdę o kradzieżach napisał.

  grudzień 2015:

 Do dziś Jabowa nie rozliczyła się z żadnego z biwaków, a wiem, że bierze dofinansowanie z różnych instytucji na biwaki. Sama nie pracuje, bo z żółtymi papierami nikt nie chce jej zatrudnić, a biwaki to jej źródło utrzymania, żyje z naszych wpłat.

 sierpień 2015:

 Wydaje się, kto pisze donosy i dzwoni na policję. Jabowa do spółki z Franczeską dzwonią na policję na własnych kolegów. Ci popłynęli tylko pontonem na jezioro. Jabowa twierdzi, że obowiązuje ją prawo wodne (co to jest), może jeszcze kosmiczne.  Policja sprawdza, wszyscy są trzeźwi, ale za dużą ilość osób na pontonie dostają mandat 700zł. Ta Jabowa jest zdrowo walnieta i jaki zadowolony był cały biwak, że komuś przykrość zrobił.

 lipiec 2015:

 Darkrumowa od Maklerki łazi cały biwak za takim grekiem, łazi, wreszcie robią to bez gumy i grek jest zarażony. Cały lipcowy biwak był fatalny Jabowa organizatorka biega za wszystkimi, tego nie wolno, tamtego nie wolno i tylko Kasa KASA. Wyrzuca z biwaku raz dwie raz trzy osoby i nie oddaje im wpisowego. Kłamie też, że ubezpieczyła toi toi i dlatego podnosi opłatę, nie ma takiego ubezpieczenia.

 czerwiec 2015:

 Jabowa załatwia na biwaki dofinansowanie z europejskiego centrum wspierania inicjatyw LGBT, gdzie masz te pieniądze. Chyba list do redakcji był prawdziwy, taki mały złodziejaszek.

 maj 2015:

 Umiera w szpitalu nasz kolega z biwaku. Wszystkich zapraszamy w czwartek na 9:00 na św. Wincentego (Bródno), pożegnajmy go wspólnie.

 kwiecień 2015:

 Usuwają nam blog www.biwakpodtecza.pre.pl dlatego zmieniamy adres na obecny.

 luty 2015:

 Organizator Jabowa zgłasza naszą redakcję, przychodzą z komendy i informują nas o danych osobowych, dlatego zmuszeni usuwamy wszystkie imiona męskie i zostawiamy kobiece pseudo znane tylko wtajemniczonej wąskiej grupie.

 grudzień 2014:

 Organizator Jabowa do dziś nie rozliczyła się z biwaków. Chyba list był prawdziwy, liczy się kasa, k a s a, tylko KASA. Dzwoni do nas były kelner "klubu muzycznego" historia jest z Tolom współwłaścicielka jednego z Warszawskich "klubów muzycznych", co to lujów na sex wyrywała, tak raz trzech wyrwała i jak jej rurę od odkurzacza do d. włożyły a worek na śmieci na głowę wcisnęli i tak związaną zostawili, to niech głupia się cieszy, że przeżyła. A ta nie, dalej lujów wyrywa i młodych kelnerów molestuje. Wzięła się na sposób i otwiera różne knajpki i bary i tam zatrudnia młodych heteryków (wiadomo bezrobocie jest, to i wybiera tych ładniejszych, co to dużo w spodniach mają), a po pracy bach do wynajętego mieszkania i wódeczka i kelner upity. A ta do niego: "pokaż co masz w spodniach" i trach do obciągu schyla się, a taki młody upity i pracę chcę mieć. To daje na loda. Ale jak interes nie idzie i takiego ona jednego z drugim zwolniła, a oni teraz wyrzuty mają, a pracy nie mają. To ona w niektórych miastach boi się pokazać, bo jej ząbki nie raz porachowali. Taki to żywot ciotowski.

 listopad 2014:

 Otrzymujemy maila do redakcji od zaprzyjaźnionej ciotki, donosi nam ona o Sabinie złodziejce i jak wszystko wydało się. Wraca też jeszcze do Maklerki i jej Darkrumowej, to one mają taką dobrą koleżankę, co to krew dla Maklerki zbierała, głupia w deszczu pod centrum krwiodawstwa wystawała i ludzi namawiała, a jak się jej koleżanki odpłaciły to dopiero cała historia na nowy post.  Biwaki zawsze organizowane są w okolicach Olsztyna, ostatnio Pasyma. Właśnie z Olsztyna pochodzi Sabina złodziejka i w Olsztynie teraz ukrywa się. Kiedyś wygrała tytuł misiowego mistera i na fali tej popularności przeprowadziła się do Warszawy, ale tutaj nie zrobiła kariery. To, że kradła na biwakach wszyscy wiedzieli, ale przymykali oko, bo kradła wśród swoich a zawsze miała za kolegów Darkową i Bankierkę, wiec bogatych. To i koleżanki jej te kradzieże kryły. Ale w Warszawie okradła kilku, wszystkim opowiadała, że na fikcyjnego raka i umiera. Okradała jak leci, reżyserów i sprzątaczy. W Warszawie, Łodzi, Krakowie i Wrocławiu, a teraz ukrywa się u mamy w Olsztynie. Taki to żywot ciotowski.

 październik 2014:

 Jeden z Pasymskich działkowców robi nam zdjęcia w ośrodku "Rudka" i zgłasza to na komendzie. Tam sprawdzają kto jest właścicielem gruntu, a u głównego leśniczego w Olsztynie dowiadują się adresu Jabowej i odwiedzają go w domu. Tam organizatorka Jabowa prawie robi pod siebie ze strachu identyfikuje wszystkich ze zdjęcia i oddaje adresy z książki adresowej biwaku. Teraz mają wszystkie nasze nazwiska i adresy osób z biwaków w lipcu i sierpniu. Brak odpowiedzialności i poszanowania prywatności Jabowej przechodzi wszelkie wyobrażenie. My już więcej w książkę nazwisk i adresów nie wpiszemy.

 wrzesień 2014:

 Otrzymujemy list do redakcji blogu, nie można lepiej podsumować biwaków z 2014. [...] Organizatora Jabowa nie kojarzę kompletnie z zeszłego roku, jakoś nie był zbyt aktywny towarzysko a już na pewno nie alkoholowo – robi dobre wrażenie. Solidny, myślę, w porzo gość. Pozytywne nastawienie do człowieka jest czasem jednak jedynie życzeniowym myśleniem. A ja po prostu chcę, żeby było dobrze.

 Trochę rozmawiamy, po porannym oczyszczającym spacerze nad jezioro stwierdzam w kilku miejscach obecność różnych śmieci, oferuję więc pomoc w sprzątaniu bo pić już na pewno nie zamierzam.

 Organizator oczywiście się zgadza na ten mój prospołeczny zryw, oferuje małe grabki i łopatę. Jakieś niewielkie worki na śmieci też się znajdują. Z przesadnym zachwytem opowiada o różnych biwakowych innowacjach. Słucham więc o tym, że przez drugą Polanę będzie zrobiona wyraźna droga, żeby w przypadku pożaru mogła dojechać straż, a tak naprawdę, żeby organizator mógł parkować samochód przy namiocie, jako jedyny i szybko się przez całą polanę np. nocą wśród pijanych ludzi przemieścić, że teraz już będzie porządek z namiotami i namioty nie będą stały byle gdzie, będą numerki i wyznaczone według stażu biwakowego parcele. Te bliżej dla zasłużonych, te dalej dla "plebsu", jak organizator nazywa wszystkich poza znajomymi biwakowiczami. Mi się takie innowacje jednak nie podobają. Z niechęcią przyjmuję wiadomość, że w tym roku śmieci nie będą segregowane. Obecny organizator zarzeka się, że w przeciwieństwie do poprzedniego „nie będzie grzebał w śmieciach”. Nieśmiało podpowiadam mu, że po tylu ludziach, którzy przyjadą – na pewno zostanie tona puszek. No to on się jeszcze zastanowi, bo przecież ze sprzedaży puszek trochę kasy też jest. I w Biwak można wtedy coś zainwestować.

 Mam jakieś dziwne wrażenie, że jak mówię o kasie, o pieniądzach to nasz nowy Organizator Jabowa jakoś tak nagle się ożywia. Ale faktycznie, może przesadzam, może złośliwa jestem. Może to tylko są jakieś insynuacje.

 Te kilka dni do oficjalnego rozpoczęcia mija spokojnie. We środę wieczór przyjeżdżają dwie fajne, znane nam osoby. Jest kameralnie, cicho, miło. I czysto. W czwartkowy wieczór jest pierwsze biwakowe ognisko. Jest nas kilka osób. Tylko po jeziorze pływa motorówka, później druga, jacyś dziwni ludzie, którzy coś w naszym kierunku krzyczą. Wyzwiska i że coś spalą, ale to daleko i nie za wiele słyszałam. Kilka osób na wszelki wypadek przeparkowuje samochody. Kilku chłopaków ucieka do swoich namiotów, pomimo naszych deklaracji, że przecież to nas jest więcej i że tym z jeziora damy radę.

 W piątkowy poranek przyjeżdżają świeżutkie, pachnące Toi Toie. Niestety do końca biwaku 10dni, nie zostały opróżnione. Przez pierwsze dni, można już swoje potrzeby załatwiać właśnie tam, później trzeba w lesie. Zjeżdża się coraz więcej osób. Pogoda wyjątkowo dopisuje. Atmosfera jest fajna, ludzie serdecznie się witają ze starymi jak też tymi nowymi znajomymi. Jest po prostu biwakowo. Jest fajnie.

 Tylko Organizator jakiś zalatany. Biega z taką białą teczką. Ledwo na pierwszą Polanę wjedzie jakieś auto – on już tam jest. Ale jego pierwsze słowa do ludzi nie są, jak jeszcze przed rokiem, kiedy organizatorem był Radi – „jak się masz/ macie”, „skąd przyjechaliście”, „jak podróż?”, „rozgośćcie się”, „fajnie Ciebie/ Was poznać”.

 Teraz liczy się jedno – szybki wpis do zeszytu, z akceptacją obszernego Regulaminu (założę się, że nikt go dokładnie nie czyta) i oczywiście płynąca za tym kasa. Kasa. KASA. K.A.S.A!!! Nieważne, czy ktoś na cały pobyt czy na jedną noc. Nie ma negocjacji, bo wyraźnie nie ma zaufania. Cena jest jedna dla wszystkich. KASA!!! Nie ważne też, czy ktoś na pierwszej Polanie parkuje niezłą landarę czy przyjeżdża pociągiem ze skromnym namiotem... KASA!!!

 Organizator skrupulatnie podlicza ilość osób. Jak jest sto osób to wystarcza na opłacenie dzierżawy Polany za cały rok. Kasa musi wystarczyć poza tym na wywózkę śmieci, serwis Toi Toi, drewno na ognisko, skoszenie Polany (jednorazowe), paliwo i telefony też kosztują. Trzeba też mieć różne pozwolenia, umowy, etc.

 Ale ludzie mruczą. Już w niedzielę 2 z 4 Toi Toi nie nadaje się do użytku. Kiedy o 13.00 w poniedziałek wyjeżdżamy z Polany z kolegą – ich specyficzny smród czuć już ze sporej odległości na drodze dojazdowej i okolicznych domkach, a serwisu jak nie było tak nadal nie ma. Drewno też nie najlepszej jakości, mokre. Drobne sosnowe pniaczki szybko się wypalają. Organizatora przy ognisku nie uświadczysz. Komuś podobno mówi, że „niech hołota bawi się przy ognisku. Elita bawi się u siebie”.

 Elita to kilka osób, bliżej związanych z Nowym Organizatorem. Czyli Pan (biedronka) i odnoszę wrażenie, że to on trzęsie biwakiem, bo Jabowa sprawia wrażenie ograniczonego, podobno ma żółte papiery i ograniczoną władzę do czynności prawnych i nie może podpisywać legalnie żadnych umów, ale tylko tak słyszałam i nie chcę nikogo oceniać. Druga osoba (Gadżetka), trochę plotkara, ale chyba najnormalniejsza, gdyż sama na uboczu opowiada mi kilka rzeczy o Jabowej, a ja pozwalam sobie je tu opisać. Te osoby, jako jedyne, mogą parkować samochody na Drugiej Polanie (tam gdzie jest większość namiotów). Mieszkają w przyczepie kempingowej ale i tam gdzie są stanowiska dla camperów. Tylko tam, gdzie chcą. I nie integrują się z "hołotą" przy ognisku.

 Osobiście z całą "Elitą" mam nieprzyjemny incydent w niedzielny wieczór. Okrążają mnie nagle w cztery czy pięć osób i jakimś świecącym gadżetem podobnym do tego, którego używa polcja – wskazują miejsce, gdzie „chcą porozmawiać”. Akurat rozmawiam z przyjaciółmi. Nie w smak mi taki ochroniarsko –  polcyjny styl, poniekąd dość dziwne zachowanie ludzi, którzy raczej z polcją nie powinni mieć nic wspólnego.

 „Podobno jest jakiś problem.” - mówi jeden z nich.

„Ale kto ma problem ? - mówię. „Chyba, że ty” – kontynuuję.

 „Podobno obgadujesz Organizatora”. - mówi Gadżetka.

 Zatyka mnie. Na chwilkę zawieszam się, czując absurd tej przedziwnej sytuacji. Nie wiem, co powiedzieć. Kolesie zachowują się jak ochroniarze podczas interwencji w hipermarkecie, jakbym coś ukradła, co najmniej. Podobny incydent miał Dawny Organizator - Radi, tylko jego napadły koleżanki Marty Bułki(ograniczonej z niepełnym podstawowym) i Matki (starej ciotki z kibli dworca centralnego).

Czuję się dziwnie.

 „Co to za mafiozerka ? Co to w ogóle jest ?” - przechodzi mi przez myśl.

 „Łamiesz Regulamin”. Jest mi coraz bardziej niezręcznie i nieprzyjemnie. Bo dosłownie godzinę wcześniej właśnie z przyjaciółmi, z którymi rozmawiałam – mieliśmy inną, nieprzyjemną sytuację.

 Siedzieliśmy, trzy osoby – ja z dwoma kolegami, pod takim dużym, białym namiotem z nazwą jednego z warszawskich, gejowskich klubów "muzycznych". Były tam ławeczki, więc na chwilę rozgościliśmy się z kolacją. Kiedy moi koledzy po coś na chwilę poszli – od strony drugiego rzędu ławek, przy którym siedziało kilku facetów, Marta, Hubertowa łysa fryzjerka co to dom wynajęła i kozę na wizji wydoiła, takie ma parcie na szkło, oraz Michalina i inni – usłyszałam kilka nieprzyjemnych komentarzy w stylu: „Co oni tu w ogóle robią?”, „pytali się kogoś, czy tu mogą siedzieć?”, „jeszcze wodę chcieli zagotować”, „daj spokój, porobiło się teraz, chamstwo jakieś, gówniarze przyjeżdżają i się nie potrafią zachować”. Zatkało mnie, w ogóle nie miałam pojęcia, o kim oni mówią. Nawet nie pomyślałam, że mogą tak mówić o moich kolegach. To była "rodzina" jak sami się określają, jak później się dowiedziałam – taka „starszyzna”, typowo więzienne określenie, stosowane, uwaga, na biwaku dla lesbijek i gejów (!)

 Nietolerancja, nieuzasadniona niczym agresja czy przekleństwa, brak jakiejkolwiek więzi społecznej, o jakichkolwiek przejawach wzajemnej pomocy czy poczucia, że jesteśmy w miejscu, gdzie możemy czuć się fajnie, swobodnie – nawet o tym nie wspomnę...

 Atmosfera jest sztywna, jakaś smutna. Po tej całej, zupełnie absurdalnej rozmowie z „ochroną biwaku”, kilka osób podchodzi do mnie i pytają, co się stało. Udaję jednak, że nic się nie stało, pomimo tego, że jestem wytrącona z równowagi i zdenerwowana. Nie chcę psuć nastroju tym, którzy mają jeszcze jakieś złudzenia, że przyjechali na „swój” Biwak. Że to była prywatna rozmowa. Czuje się co najmniej dziwnie. Jakbym była na jakimś obcym terenie, gdzie panują jakieś więzienne, obozowe zasady. Gdzie szanuje się „starszyznę”, "rodzinę". Elitę. Typowo więzienne relacje – w miejscu, gdzie ktoś rozpostarł ogromną, uszytą przez Radi z kilku wielkich, kolorowych płacht, tęczę.

Tak, tę samą Tęczę, w sensie symbolicznym, którą podczas trwania sierpniowego Biwaku, ktoś w Warszawie, kolejny raz, podpalił. Biwak pod (spaloną) tęczą.

 Mam tak naprawdę ochotę się rozpłakać. Chyba źle trafiłam. Chyba wszystkie i wszyscy źle trafiliśmy. Trafiliśmy jakby przypadkiem na zupełnie obcy teren. Regulaminu nikt z nami nie konsultował. Nikt się nie pytał, czy chcemy takiej samowolki ze strony Organizatora. Przecież to jest Nasz, Lesbijsko – Gejowski Biwak. Ten słynny Biwak Pod Tęczą. Chcemy chyba wszystkie i wszyscy dobrze się tu bawić, śmiać, być na luzie. Czuć się swobodnie, rozmawiać otwarcie. Okazuje się jednak, że obowiązuje tu nowy REGULAMIN. I że DO REGULAMINU TRZEBA STOSOWAĆ SIĘ W KAŻDYM PUNKCIE.

 Po poprzednich Biwakach, organizowanych w kilku poprzednich latach przez Radi – po prostu zaufaliśmy. Ślepo zaufaliśmy, że to jest dla nas, że to jest po to aby się integrować w środowisku LGBT. Jakub otworzył mi oczy, biwak jest dla niego i warszawskiej "rodziny".

 W niedzielną noc rozmowy przy ognisku są jakieś przyciszone. Czuje się jakieś napięcie. Ja sama czuję w sobie jakąś dziwną obojętność. A z drugiej strony martwię się.

 Jest mi zwyczajnie przykro, że organizację Biwaku Pod Tęczą przejął ktoś, kto się do tego nie nadaje, ktoś, kto nie czuje idei, zamysłu, który założyciel Biwaku, Piotrek, miał ponad 20 lat temu. Bo ponad 20 lat temu, w lipcu 1992 roku został po raz pierwszy zorganizowany Biwak Pod Tęczą, dokładnie przyjechało wtedy 14 gejów, do dziś zdjęcie z tego biwaku, gdzie kilka osób zasłania twarz, stoi u mnie na honorowym miejscu na kominku. Fenomen biwaku w kraju, w którym ruch LGBT dopiero raczkował. W którym lesbijki i geje byli prześladowani, napiętnowani, rejestrowani w kartotekach (słynna Akcja „Hiacynt”).

 Kiedy rok temu Radi, po napaści "starszyzny" powiedział, że rezygnuje z organizacji Biwaku – miałam jakieś złe przeczucie. Może poprzednie Biwaki nie były do końca idealne. Może przy trzystu osobach na sierpniowym Biwaku w 2013 roku można było mieć po prostu dość. Ale wtedy nie wyobrażałam sobie innego Organizatora. I nadal też sobie nie wyobrażam.

 Bo jeśli Biwak jest Naszą, Wspólną Sprawą – to poczujmy się za ten Biwak odpowiedzialne i odpowiedzialni. Nie dajmy sobie narzucać jakichś dziwnych reguł, nie pozwalajmy kasować niewygodnych dla jedynie słusznych poglądów organizatora postów na fejsbukowym fanpage Biwaku!!! Z którego wyrzucono chyba już wszystkich niewygodnych Organizatorowi Biwakowiczów.

 Biwak to MY. Biwak jest Nasz. Jest naszym wspólnym przedsięwzięciem. Chcę tylko, żebyśmy to zrozumieli. Bardziej zainteresowali się jego organizacją, rozmawiali o naszych potrzebach, wyjaśniali wątpliwości. Żeby to nie było, tak jak się stało w tym roku – jakieś autorytarne przedsięwzięcie kilku osób, którym może wydaje się, że środowisko LGBT w Polsce jest na tyle skłócone i rozdrobnione, że nie zależy nam już na niczym. Takie podejście jest dla mnie po prostu nie do przyjęcia.

 Na koniec jeszcze jedno. Z kilkoma osobami rozmawiałam, po raz kolejny, o związkach partnerskich w Polsce. Dlatego tak bardzo podobało mi się spotkania z Lambdą, panią poseł A.G. i prezes fundacji "transplantacja" w 2013 roku. Że nie możemy tego odpuścić. Że jeśli się poddamy i nie będziemy naciskać na obecną Pełnomocniczkę ds. Równego Statusu w obecnym rządzie to może być po prostu coraz gorzej. Ale jeszcze gorzej będzie, jeśli nie będziemy się ze sobą solidaryzować, wspierać się nawzajem i pomagać. Bo aktywność w ruchu LGBT nie polega jedynie na pójściu na Paradę Równości raz do roku. Albo pojechaniu na Biwak po to tylko, żeby zostawić po sobie śmieci. Wtedy już naprawdę możemy o związkach partnerskich w Polsce po prostu zapomnieć.   ..."koniec cytatu.

 lipiec 2014:

 Spotykamy na biwaku całą w plamach Maklerkę. Mówię jej, "ty głupia, ty leć się przebadaj, cała żółta jesteś". Moim podejrzeniem była żółtaczka, ale okazał się brak odporności, a wiemy dobrze, to oznacza adidasa, a skoro ona przez tyle lat z tym żyła, nic nie wiedziała i nie leczyła, to i pewnie ten młodziaszek, co tam się kręci i Darkrumowa i cała altana dmuchanych foteli pewnie jest też z adidasem.

 kwiecień 2014:

 Biwak już za pasem, a strony jak nie było, tak nie widać. www.biwakpodtecza.pl nie odpowiada, usunięta czy co? Dlatego wraz z przyjacielem zakładamy ten Blog, bo to nowy organizator i nowe nadzieje. Przypominamy wszystkim adres Rudziska Pasymskie obok Pasym, woj. war.-maz. gps:53.67594, 20.7739 ruszamy w piątek 4 lipca.